Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bez prądu, ale i bez was! Dmytro Antoniuk – reportaż wojenny [CZĘŚĆ XXV]

Dmytro Antoniuk
Koniec listopada 2022

„Drodzy sąsiedzi! Przepraszam za hałas i dym! Jeśli ktoś potrzebuje, to zapraszam do mojego mieszkania na ładowanie gadżetów, napicie się herbaty i popracowanie w internecie.” Powyższy tekst widnieje na kartce dołączonej do generatora, który pracuje bardzo głośno i dymi pod balkonem mieszkania na pierwszym piętrze bloku w tak zwanej części sypialnej Kijowa. Prawie całe moje miasto nie ma elektryczności – wczoraj był kolejny zmasowany atak rakietowy ze strony Rosji na wiele naszych obiektów energetycznych. Po tym prawie cała Ukraina, z wyjątkiem 15% jej terytorium, znalazła się w stanie blackoutu. To znaczy, że nie ma nie tylko prądu, ale i wody, centralnego ogrzewania, internetu, a nawet komunikacji mobilnej. Ale nikt nie ucieka. Na granicach nie ma kolejek, które były pod koniec lutego. Wszyscy tylko mocniej przytulają swoich bliskich, owijają się w koce i przeklinają Moskali. A kto mądrzejszy - wyciąga zakupione agregaty i korzysta z dobrodziejstw cywilizacji, które wszyscy traktowaliśmy jako coś oczywistego.

Ten nalot nie różni się niczym od poprzednich: objął zasięgiem całą Ukrainę, dochodzi do eksplozji w Dnieprze, Charkowie i Zaporożu. Ale w tych miastach rakiety przylatują prawie codziennie, więc nadal robimy swoje zwykłe rzeczy w domu: ja pracuję w kuchni, moja żona - w pokoju. Gdybyśmy za każdym razem szli do schronu - a byłoby to oczywiście rozsądne - wtedy nie byłoby życia. Zmieniłoby się to w kompletny koszmar. Tak więc ludzie (nie tylko my) po prostu ignorują wielkie niebezpieczeństwo, preferując swoje zwykłe zajęcia.

Nagle słyszymy głośny wybuch za oknem. Potem drugi i trzeci. Jesteśmy już w stosunkowo bezpiecznym miejscu w naszym mieszkaniu, ale kotka stoi przy oknie i nie rozumie, co się dzieje. Boję się wejść do pokoju, boję się odłamków z ewentualnego wybuchu, więc desperacko przywołuję zwierzę do nas. W końcu decyduje się dołączyć do towarzystwa i wszyscy razem przenosimy się do wspólnego korytarza w pobliżu windy.

Alarm powietrzny jest wyjątkowo długi. Wybuchy odnotowano w Kijowie, Lwowie, Równem, Chmielnickim, Kropywnyckim, Sumach i wielu innych miejscach. Nie mieliśmy prądu przez ponad godzinę, zanim zaczęła się planowa przerwa w dostawie energii. A teraz zaczyna zanikać dopływ wody. Wymieniam wszystkie dostępne pojemniki, żeby mieć jej więcej, a nawet udaje mi się wziąć prysznic i umyć głowę pod coraz cieńszym strumieniem. Dobrze, że chociaż internet jeszcze działa. Dzwonią do nas bliscy i przyjaciele. To już tradycja podczas takich rajdów. „Słyszałeś ten wybuch? Mocno? - O tak! We wszystkich samochodach pod naszymi oknami włączył się alarm”. Rodzice siedzą już w piwnicy, przyjaciel M. został w łóżku, żeby obserwować sytuację, a jego żona poszła do łazienki. Powszechna rzecz.

Alarm lotniczy kończy się po kilku godzinach, gdy na podwórku zapadła już ciemność. Ale światła ani na ulicy, ani w oknach domów już nie świecą. Jeszcze miesiąc temu myślałem, że nigdy nie widziałem ciemniejszego Kijowa. Jak bardzo się myliłem! Ciemność jest kompletna. Tylko gdzieniegdzie widać promienie czołówek ludzi.

Zabrakło nam wody pitnej. Na Ukrainie absolutnie nie można jej pić z kranu, ze względu na stan starych, zardzewiałych rur. Biorę dwie puste, sześciolitrowe butelki i ruszam na poszukiwania. Ludzie już podchodzą do pompy pod oknami, ale rozkładają ręce - wody nie ma, bo pompa działa na prąd. Muszę wsiąść w samochód i pojechać w pobliską okolicę, gdzie wiem, że jest duży supermarket, bo tam są generatory. Podjeżdżam: rzeczywiście, jest otwarte. Martwię się, czy starczy mi wody, bo widzę, jak ludzie ciągną stamtąd niezliczoną ilość dużych pojemników z wodą. Ale wszystko jest w porządku, jest woda w sprzedaży. Więc kupuję i noszę do samochodu. Myślę, że warto tam wrócić i kupić potrzebne produkty, których nie trzeba gotować (nasza kuchenka jest elektryczna, ale mamy i turystyczny palnik gazowy). Zbieram pełny koszyk konserw, pieczywa, nabiału i idę do kasy. A tu już dłuższa kolejka. Muszę stać przez pół godziny. Ale to, co widzę na zewnątrz, robi ogromne wrażenie. Tutaj, w całkowitej ciemności, wije się żywy, ciemny gigantyczny wąż: ludzie ustawili się w olbrzymiej kolejce, żeby tylko wejść do tego supermarketu.

W domu muszę wydobyć stare świece. Światło z nich jest niepewne, migocze. Nie da się przy nim czytać. Więc musimy iść spać, chociaż na zegarze wcale nie jest późno.

Nie możemy dodzwonić się do cioci - nie ma połączenia. Ona i jej mąż mieszkają na trzynastym piętrze dużego budynku w dzielnicy Trojeszczyna, gdzie mieszka około czterystu tysięcy kijowian. Moja ciocia ma psa, ale ani ona, ani jej mąż, ze względów zdrowotnych, nie mogą wchodzić i schodzić po tych schodach, jeśli nie działa winda. Umawiam się z kuzynką – jej córką – że przyjedzie i zorganizuje ich przeprowadzkę do pustego mieszkania mojej mamy na drugim piętrze. To prawdziwe zbawienie dla cioci. A co robią inni starzy kijowianie, którzy nie mają wolnych mieszkań na niskim piętrze?

Brak prądu wpływa na prawie wszystko. Dziś wieczorem mieliśmy odbyć próbę z moją grupą, ale z połową muzyków nie ma kontaktu. Nie wyobrażam sobie, jak ludzie, gdzieś w fabrykach czy szpitalach, wybrną z tej sytuacji. Mam nadzieję, że przynajmniej te ostatnie mają generatory...

Najpierw pojawia się woda. Co za ulga! Możesz w końcu normalnie myć zęby, zmywać naczynia i iść do toalety! O tak. To ostatnie jest niezwykle ważne. Bo jeszcze przed blackoutem w internecie pojawiały się instrukcje, jak i gdzie iść „na wielką skalę”, jeśli kanalizacja nie działa. Na pewno nie byłoby to przyjemne doświadczenie.

Jest woda, ale teraz znika internet... Nie jedno, to drugie. Trzeba wyjść, poszukać miejsca gdzie się złapie. I już od prawie dwóch dni nie ma światła. Jest jednak jeszcze jedno osiągnięcie – przywrócono centralne ogrzewanie. W samą porę, bo w domu robi się już dość chłodno - na dworze zero stopni i pada deszcz ze śniegiem.

Władze twierdzą, że w całym kraju rozmieszczono tzw. „punkty niezłomności”. Według specjalnej mapy znajdują się one w szkołach, przedszkolach i na posterunkach policji. Powinien tam być prąd, ciepła woda i internet. Pod moim domem, choć jest to zaznaczone na mapie, takiego punktu nadal nie ma... Ale przynajmniej w mieszkaniu nie jest już zimno.

Słyszę opowieści od różnych osób o dziwnych taśmach LED i różnych mocnych lampach na baterie lub powerbankach. Jadę więc na bazar w poszukiwaniu tego wszystkiego. Jest tam dużo ludzi i każdy niesie coś w dłoniach, co da światło w domu. Nie znam się na elektronice, ale sprzedawca

jest chyba przyzwyczajony do takich ignorantów i w mgnieniu oka opuszczam jego stoisko z kilkoma lampami. Wreszcie można zapomnieć o świecach!

Na Facebooku coraz częściej czytam u znajomych: „Jest! Światło istnieje!” W końcu włączyli im prąd. Ludzie prześcigają się w tym, kto coraz emocjonalniej zareaguje na pojawienie się tej, pozornie zwykłej, wygody. Jest już wiele żartów i memów, które są opowiadane jako anegdoty. W domu nadal ciemno. Dłużej niż dwa dni. Jednocześnie sąsiednie domy już od dawna są oświetlone, a wieczorem patrzy się na tych szczęśliwców z mieszanką radości i zazdrości.

Znajomi z zagranicy pytają, czy chcę przenieść krewnych z Ukrainy. Z chęcią. Byłbym spokojniejszy o nich, wiedząc, że jest im ciepło i mają światło, ale nikt nie chce stąd wyjeżdżać. Co więcej: wszędzie czytam to samo: „Jesteśmy bez wody, bez prądu, bez ogrzewania, bez internetu, ale najważniejsze: jesteśmy BEZ WAS!” Myślę, że nie ma potrzeby wyjaśniać, do kogo jest to adresowane. Tymczasem w końcu mamy światło w domu! Ju-huuu!

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Bez prądu, ale i bez was! Dmytro Antoniuk – reportaż wojenny [CZĘŚĆ XXV] - Lubelskie Nasze Miasto

Wróć na krasnik.naszemiasto.pl Nasze Miasto